poniedziałek, 26 grudnia 2011

Życie jako nieuleczalna choroba...

Może to i choroba, ale moje życie straciło sens, otarłem sie o śmierć kiedyś i obcuje z nią na co dzień. W każdej chwili może mnie przywitać.(Pokochaj śmierć… ona nigdy nie zdradza… wierna jak MATKA…). Chce iść do psychiatry, kogokolwiek, psychologa, szpitala, by ktoś mi pomógł, powiedział ze życie istnieje, chce tego, prawie tak samo jak zniknięcia z tego świata, jedno z dwóch, tylko to nie jest takie proste, kiedy jest się zaszczutym, zamkniętym jak w jakiejś potwornej pułapce, i to uczucie poniżenia. kiedy człowiek przekracza taką wewnętrzna granice, kiedy juz sam traci szacunek do samego siebie to jest juz koniec…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz